wtorek, 18 grudnia 2012
Do more than just exist
Do more than just exist - napisała mi dziś przyjaciółka na skitranej pokątnie karteczce... Stało się to po tym jak skończyłam swój monolog dotyczący braku radości z życia - czy coś w tym stylu. Macie tak czasem, że dopada was życiowy marazm i okrutny, wszechogarniający brak chęci do działania? Ja tak ostatnio mam. Po tym jak zamknęli moje czasopismo i zabrakło pracy, która totalnie mnie uskrzydlała po prostu przestało mi się chcieć.
Zanim znalazłam tą małą karteczkę jechałam z Karolą (to ta moja przyjaciółka) na zajęcia i marudziłam jej coś w rodzaju:
- Co ze mnie za trener?! Jak mam zarazić dziewczyny pozytywną energią na zajęciach skoro sama jej nie mam?!
Karola: - a masz je zarażać?
- Powinnam.
- Więc może bierz tą energię od nich?
Tak zrobiłam.
Nie chcę i nie zamierzam zamieniać się w drugą Chodakowską, ale kiedy przedzierałam się przez ten śnieg na zajęcia to myślałam sobie, że tym razem to powinnam zacząć od braw. Dla dziewczyn! Za to że przyszły (cholera wciąż brzmię jak Chodakowska)... :/
Weszłam i naprawdę ucieszyłam się, że tam byłyście. Nie będę nazywała moich kursantek aniołkami, ani serduszkami, ani tym bardziej duszeczkami. Właściwie niczym co kończy się na -ki. Nie zamierzam mówić, że świat jest piękny, a ludzie na nim są zawsze shiny i happy. Nie są i nie będą (a już na bank w tym zasranym kraju). Życie jest pełne cierpienia i zgrzytania zębami... i to czego należy uczyć to tego jak w tym wszystkim się odnaleźć, jak z godnością znosić, jak sobie pomóc przebrnąć przez gówniany dzień. Jak pozostać twardym kiedy na świecie dzieje się tyle nikczemności i jak w tym zalewie ludzkiej złośliwości wciąż pozostać człowiekiem. Nie aniołkujmy! Życie nie jest różową chmurką! Ale z jednym się zgodzę. Trzeba cisnąć do przodu mimo wszystko. Trzeba znaleźć chwile w ciągu dnia tylko dla siebie. Chwilę, która pozwoli ci zapomnieć o śniegu, mrozie, fatalnym facecie, który czeka w domu lub co (dla poniektórych) gorsze - nie czeka wcale... Tą chwilą jest właśnie sport! Oczywiście nie wszyscy się w tym momencie ze mną zgodzą - ale to nie dla nich piszę tego bloga. Nieważne czy twoją pasją jest pole dance, tennis, golf czy joga. Ta chwila w ciągu dnia, którą poświęcasz na swoją aktywność daje ci wolność! Czytaj uważnie - prawdziwą wolność. Bo gdy skupisz się na swoim ciele, przekraczaniu jego możliwości, a jednocześnie przezwyciężaniu barier i zahamowań - będzie ci lepiej. Nie mówię, że doskonale, ale z pewnością lżej. Przez tą godzinę masz czuć każdy mięsień, ścięgno i rytm swojego serca. Liczy się tylko to, żeby dać radę. Tu nie ma miejsca na słabości. Tu masz walczyć - ze sobą! I ja takie treningi lubię prowadzić. Czas, w którym nie ma miejsca na problemy inne niż "paląca noga" jest czasem świętym. Czas, który poświęcamy dla swojego ciała jest czasem, który leczy duszę, resetuje głowę, oczyszcza, pomaga poczuć się i wyglądać lepiej. Jesteśmy silniejsi fizycznie i psychicznie, bo wychodzimy gotowe zmierzyć się z kolejnym gównianym dniem. I radzimy sobie z nim lepiej niż siedząc z drinkiem pod kołdrą (nie, żeby takie rozwiązania były zupełnie niewskazane) ;)
I ja każdemu znalezienia takiej sportowej zawziętości życzę!
Dziś czerpałam od Was energię i cholera - muszę to napisać: dziękuję. To pozwoliło mi wrócić do domu ze znacznie lepszym samopoczuciem niż wtedy, gdy z domu wychodziłam. Bo to pozwoliło mi spiąć poślady (nie tylko dosłownie) i znaleźć w sobie chęć do pisania, do zaczęcia wszystkiego od nowa, do znalezienia inspiracji. A najlepszą inspiracją są właśnie ludzie ;) To już POSTANOWIŁAM!
wtorek, 11 grudnia 2012
"pol dens" - czyli jak to się czyta?!
Trenuję pole dance od... ponad dwóch lat i mimo, że przez ten czas zdążył stać się już naprawdę popularnym sportem, jego fani wciąż mają problemy z wymową. Kiedy zaczynałam - nie dziwiło mnie to. Mało kto wtedy wiedział co to w ogóle jest. Ale kiedy dziś słyszę kwiatki w stylu: trenujesz pool dance? - trafia mnie szlag! Jest to tym bardziej dziwne, że kłopot mają nawet osoby świetnie mówiące po angielsku.
Polo dens?
Pool dance lub co gorsza pool dansing?
Pol dans?
NIE!
Polo - to gra rozgrywana konno na trawiastym boisku przez dwie czteroosobowe drużyny.
PolE - służy zwykle do uprawy... ewentualnie na POLE w niektórych rejonach Polski się wychodzi (wymienne na "dwór")
Pool - to basen na litość boską!
PRAWIDŁOWA FORMA - Pole - czytaj: /pəʊl/ (brzmi trochę jak imię Paul po angielsku :) ) i oznacza drążek. Dla miłośników teorii o stripteasie dalszy ciąg tłumaczenia - pionowy drążek sportowy znany od lat z cyrkowych akrobacji.
I ten Pole /pəʊl/ dance nie ma nic wspólnego z końmi, wodą ani ziemią rolną. (chyba, że mówimy o zaliczeniu gleby - to już prędzej :)
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA UWAGĘ - PROSZĘ PRZEKAZAĆ DALEJ :D
Polo dens?
Pool dance lub co gorsza pool dansing?
Pol dans?
NIE!
Polo - to gra rozgrywana konno na trawiastym boisku przez dwie czteroosobowe drużyny.
PolE - służy zwykle do uprawy... ewentualnie na POLE w niektórych rejonach Polski się wychodzi (wymienne na "dwór")
Pool - to basen na litość boską!
PRAWIDŁOWA FORMA - Pole - czytaj: /pəʊl/ (brzmi trochę jak imię Paul po angielsku :) ) i oznacza drążek. Dla miłośników teorii o stripteasie dalszy ciąg tłumaczenia - pionowy drążek sportowy znany od lat z cyrkowych akrobacji.
I ten Pole /pəʊl/ dance nie ma nic wspólnego z końmi, wodą ani ziemią rolną. (chyba, że mówimy o zaliczeniu gleby - to już prędzej :)
DZIĘKUJĘ WSZYSTKIM ZA UWAGĘ - PROSZĘ PRZEKAZAĆ DALEJ :D
środa, 28 listopada 2012
Stretch yourself - czyli baza do rozciągania
Pole dance to sport, który o ile chcemy być w nim dobre (dobrzy) wymaga porządnego rozciągnięcia... (niestety) :/
Najgorsze są początki, bo... wpadasz na zajęcia - myślisz, że jesteś w nie najgorszej kondycji, a tu okazuje się, że po paru podciągnięciach na rurce nie tylko nie masz już siły, ale w dodatku do szpagatu to jeszcze daleka droga...
Oczywiście są wyjątki - i od nich zacznę. Są osoby (oczywiście nienawidzę ich z całego serca), które szpagat robią od niechcenia, a jak nie robią, to wystarczy im kilka tygodni ćwiczeń i Voila! Jeśli zastanawiacie się skąd wynika ta oczywista niesprawiedliwość losu - już śpieszę z wyjaśnieniem. Niestety wieści nie są dobre.
Otóż wynika to z ich wrodzonych predyspozycji i cech osobniczych. W wolnym tłumaczeniu - oznacza to, że Bozia im dała taką, a nie inną budowę ścięgien i mięśni, że nie mają z tym problemu, a innym nie dała i rób co chcesz człowieku. Inni rozciągali się 'za dzieciaka' (albo mama ich posłała na balet, albo gimnastykę albo cokolwiek, gdzie szpagaty machali) i potem ich mięśnie (już jako dorosłych) pamiętają ten układ i wiedzą, że wciąż mogą.
Oczywiście nie jest tak, że ci biedniejsi z natury się nie rozciągną, ale czeka ich sporo pracy niestety i to PRACY SYSTEMATYCZNEJ!
Więzadła i ścięgna zbudowane są z kolagenu zapewniającemu im siłę oraz z elastyny, która jak sama nazwa sugeruje - daje elastyczność. W miarę upływu lat proporcja elastyny do kolagenu zmienia się na korzyść tego drugiego, czyli tkanki bliznowatej. To oznacza, że łatwo nie będzie, bo z wiekiem rozciągnąć się jest trudniej. Nie oznacza to jednak, że jest to niemożliwe. Musisz jednak zmienić podejście do tematu. Bo jeśli będziesz chciała (chciał) zmieniać mechanicznie właściwości swoich mięśni, ścięgien i więzadeł, twoje desperackie próby przyniosą więcej urazów niż giętkości.
Opierając się na dotychczasowych doświadczeniach - całodziennego siedzenia na krześle, wykonywania monotonnej pracy fizycznej czy niewłaściwych ćwiczeń ruchowych - układ nerwowy (bo to z nim trzeba będzie walczyć najbardziej) wybrał określona długość dla każdego z twoich mięśni i stara się ją utrzymać. Ilekroć wykroczysz zbyt daleko poza granice tego standardu, włącza się tzw. odruch na rozciąganie, trzymający mięsień na wodzy. Jeśli zaś próbujesz czegoś naprawdę agresywnego, czego nie robiłeś nigdy wcześniej - np. szpagatu - odruch na rozciąganie wpada w panikę i usztywnia mięśnie całą swoją mocą.
Pierwsza rada:
1) ROZGRZEWKA - Nigdy, ale to przenigdy nie rozciągajcie się bez tego procederu. To najważniejsza część i od niej w dużej mierze zależy wasz sukces i co ważniejsze uniknięcie kontuzji (tak przy rozciąganiu też można się jej nabawić, ale o tym później). Taka rozgrzewka powinna trwać jakieś 10-15 minut. Moim skromnym zdaniem minimum 15 i powinna być to rozgrzewka z prawdziwego zdarzenia, a nie machanie od niechcenia nóżką czy rączką. Opiszę wam przykładową rozgrzewkę, ale w tym poście, bo miałby sto stron i nikt by przez to nie przebrnął.
2) Kiedy już jesteście rozgrzani - BEZ GWAŁTOWNYCH RUCHÓW! Wiem co mówię! Bo może się to skończyć kontuzją (naciągnięciem bądź co gorsza - naderwaniem ścięgna bądź mięśnia - a to cholernie nie fajna historia - trust me!)
Teraz mądrości rosyjskiego mistrza rozciągania Pavela Tsatsouline'a:
"To nie krótkie mięśnie czy tkanki łączne powodują sztywność, ale układ nerwowy czyli "software mięśni" nie godzi się na to, by pozwolić im rozsunąć się faktycznie na całą ich długość. Nawet mięsień z przedwojenną tkanką łączną i bliznami liczniejszymi niż u boksera po turnieju jest wystarczająco długi, by wykazać się maksymalną elastycznością, na jaką pozwalają powiązane z nim stawy. Uzyskaj panowanie nad napięciem mięśni, a będziesz tak gibki jak tylko zechcesz w każdym wieku".
Boże jak bardzo chciałoby się w to wierzyć prawda?
W czym tkwi sekret? W rozciąganiu odprężonym! W tym celu musisz przekonać swój układ nerwowy, że nowy zakres ruchu jest bezpieczny. Gdy wykonujesz ćwiczenie rozciągające - NIE SPIESZ SIĘ! Wyczuj moment, w którym mięsień się rozciąga, ale nie boli i spróbuj się rozluźnić. On będzie się początkowo mimowolnie spinał, dlatego tak ważne jest aby wyczuć odpowiedni stopień, w którym po chwili mięsień odpuści. Pamiętaj, by ROBIĆ POSTĘPY W BARDZO WOLNYM CZASIE! Cały czas zwracaj uwagę na poczucie bezpieczeństwa w trakcie rozciągania się, tak aby twój układ nerwowy był zrelaksowany i zadowolony. Wiem, że brzmi to trochę jak wróżka Marysia, ale uwierzcie mi, że to się sprawdza. Jeśli nie będziesz czuł się bezpiecznie w jakiejś zaawansowanej pozycji, mięśnie odmówią posłuszeństwa. Zwykle trwa to nawet do kilku minut, ale odmierzanie czasu zegarkiem jest głupie, bo uzyskanie odprężenia u każdego będzie następowało w innym czasie. Po prostu słuchaj swojego ciała.
(P.S Nie chcecie dojść do sytuacji takiej jak ta pani! Nawet nie wiecie co to oznacza dla was na stare lata!)
Potem czeka cię stworzenie nowej "zwyczajowej" długości mięśnia.
Gdy mięsień odpręży się, bardzo powoli (na wydechu) zwiększ stopień jego rozciągnięcia. Oczywiście mięsień automatycznie znów się napnie, ale ty znów przeczekasz to napięcie. Oddychaj wtedy głęboko, spokojnie i wolno. Powtarzaj to tak długo, aż poczujesz, że dalej się nie da.
- Aby wspomóc odprężenie i złagodzić dyskomfort, możesz pomasować rozciągane mięśnie lub łagodnie je poklepać,
- oczywiście technika ta sprawdza się tylko w odniesieniu do wybranych ćwiczeń rozciągających, które pozwalają wygodnie pozostawać w jednej pozycji przez dłuższy czas,
- nigdy nie stosuj tej techniki do ćwiczeń wymagających zgięcia kręgosłupa do przodu, czyli skłonu do palców stop,
- nie napalaj się i nie przymuszaj mięśni do większego rozciągania niż potrzeba. Zbyt usilne staranie się skazuje nas na porażkę. Nie każ swoim mięśniom się odprężać. Pozwol by stało się to samo.
W kolejnych odcinkach - dowiecie się więcej (bo jak się okazuje o rozciąganiu można pisać i pisać). Między innymi trochę info o naciągnięciach i naderwaniach, o tym, że rozciąganie może być szkodliwe oraz kilka przydatnych ćwiczeń z opisem
;)
Najgorsze są początki, bo... wpadasz na zajęcia - myślisz, że jesteś w nie najgorszej kondycji, a tu okazuje się, że po paru podciągnięciach na rurce nie tylko nie masz już siły, ale w dodatku do szpagatu to jeszcze daleka droga...
Oczywiście są wyjątki - i od nich zacznę. Są osoby (oczywiście nienawidzę ich z całego serca), które szpagat robią od niechcenia, a jak nie robią, to wystarczy im kilka tygodni ćwiczeń i Voila! Jeśli zastanawiacie się skąd wynika ta oczywista niesprawiedliwość losu - już śpieszę z wyjaśnieniem. Niestety wieści nie są dobre.
Otóż wynika to z ich wrodzonych predyspozycji i cech osobniczych. W wolnym tłumaczeniu - oznacza to, że Bozia im dała taką, a nie inną budowę ścięgien i mięśni, że nie mają z tym problemu, a innym nie dała i rób co chcesz człowieku. Inni rozciągali się 'za dzieciaka' (albo mama ich posłała na balet, albo gimnastykę albo cokolwiek, gdzie szpagaty machali) i potem ich mięśnie (już jako dorosłych) pamiętają ten układ i wiedzą, że wciąż mogą.
Oczywiście nie jest tak, że ci biedniejsi z natury się nie rozciągną, ale czeka ich sporo pracy niestety i to PRACY SYSTEMATYCZNEJ!
Więzadła i ścięgna zbudowane są z kolagenu zapewniającemu im siłę oraz z elastyny, która jak sama nazwa sugeruje - daje elastyczność. W miarę upływu lat proporcja elastyny do kolagenu zmienia się na korzyść tego drugiego, czyli tkanki bliznowatej. To oznacza, że łatwo nie będzie, bo z wiekiem rozciągnąć się jest trudniej. Nie oznacza to jednak, że jest to niemożliwe. Musisz jednak zmienić podejście do tematu. Bo jeśli będziesz chciała (chciał) zmieniać mechanicznie właściwości swoich mięśni, ścięgien i więzadeł, twoje desperackie próby przyniosą więcej urazów niż giętkości.
Opierając się na dotychczasowych doświadczeniach - całodziennego siedzenia na krześle, wykonywania monotonnej pracy fizycznej czy niewłaściwych ćwiczeń ruchowych - układ nerwowy (bo to z nim trzeba będzie walczyć najbardziej) wybrał określona długość dla każdego z twoich mięśni i stara się ją utrzymać. Ilekroć wykroczysz zbyt daleko poza granice tego standardu, włącza się tzw. odruch na rozciąganie, trzymający mięsień na wodzy. Jeśli zaś próbujesz czegoś naprawdę agresywnego, czego nie robiłeś nigdy wcześniej - np. szpagatu - odruch na rozciąganie wpada w panikę i usztywnia mięśnie całą swoją mocą.
Pierwsza rada:
1) ROZGRZEWKA - Nigdy, ale to przenigdy nie rozciągajcie się bez tego procederu. To najważniejsza część i od niej w dużej mierze zależy wasz sukces i co ważniejsze uniknięcie kontuzji (tak przy rozciąganiu też można się jej nabawić, ale o tym później). Taka rozgrzewka powinna trwać jakieś 10-15 minut. Moim skromnym zdaniem minimum 15 i powinna być to rozgrzewka z prawdziwego zdarzenia, a nie machanie od niechcenia nóżką czy rączką. Opiszę wam przykładową rozgrzewkę, ale w tym poście, bo miałby sto stron i nikt by przez to nie przebrnął.
2) Kiedy już jesteście rozgrzani - BEZ GWAŁTOWNYCH RUCHÓW! Wiem co mówię! Bo może się to skończyć kontuzją (naciągnięciem bądź co gorsza - naderwaniem ścięgna bądź mięśnia - a to cholernie nie fajna historia - trust me!)
Teraz mądrości rosyjskiego mistrza rozciągania Pavela Tsatsouline'a:
"To nie krótkie mięśnie czy tkanki łączne powodują sztywność, ale układ nerwowy czyli "software mięśni" nie godzi się na to, by pozwolić im rozsunąć się faktycznie na całą ich długość. Nawet mięsień z przedwojenną tkanką łączną i bliznami liczniejszymi niż u boksera po turnieju jest wystarczająco długi, by wykazać się maksymalną elastycznością, na jaką pozwalają powiązane z nim stawy. Uzyskaj panowanie nad napięciem mięśni, a będziesz tak gibki jak tylko zechcesz w każdym wieku".
Boże jak bardzo chciałoby się w to wierzyć prawda?
W czym tkwi sekret? W rozciąganiu odprężonym! W tym celu musisz przekonać swój układ nerwowy, że nowy zakres ruchu jest bezpieczny. Gdy wykonujesz ćwiczenie rozciągające - NIE SPIESZ SIĘ! Wyczuj moment, w którym mięsień się rozciąga, ale nie boli i spróbuj się rozluźnić. On będzie się początkowo mimowolnie spinał, dlatego tak ważne jest aby wyczuć odpowiedni stopień, w którym po chwili mięsień odpuści. Pamiętaj, by ROBIĆ POSTĘPY W BARDZO WOLNYM CZASIE! Cały czas zwracaj uwagę na poczucie bezpieczeństwa w trakcie rozciągania się, tak aby twój układ nerwowy był zrelaksowany i zadowolony. Wiem, że brzmi to trochę jak wróżka Marysia, ale uwierzcie mi, że to się sprawdza. Jeśli nie będziesz czuł się bezpiecznie w jakiejś zaawansowanej pozycji, mięśnie odmówią posłuszeństwa. Zwykle trwa to nawet do kilku minut, ale odmierzanie czasu zegarkiem jest głupie, bo uzyskanie odprężenia u każdego będzie następowało w innym czasie. Po prostu słuchaj swojego ciała.
(P.S Nie chcecie dojść do sytuacji takiej jak ta pani! Nawet nie wiecie co to oznacza dla was na stare lata!)
Potem czeka cię stworzenie nowej "zwyczajowej" długości mięśnia.
Gdy mięsień odpręży się, bardzo powoli (na wydechu) zwiększ stopień jego rozciągnięcia. Oczywiście mięsień automatycznie znów się napnie, ale ty znów przeczekasz to napięcie. Oddychaj wtedy głęboko, spokojnie i wolno. Powtarzaj to tak długo, aż poczujesz, że dalej się nie da.
- Aby wspomóc odprężenie i złagodzić dyskomfort, możesz pomasować rozciągane mięśnie lub łagodnie je poklepać,
- oczywiście technika ta sprawdza się tylko w odniesieniu do wybranych ćwiczeń rozciągających, które pozwalają wygodnie pozostawać w jednej pozycji przez dłuższy czas,
- nigdy nie stosuj tej techniki do ćwiczeń wymagających zgięcia kręgosłupa do przodu, czyli skłonu do palców stop,
- nie napalaj się i nie przymuszaj mięśni do większego rozciągania niż potrzeba. Zbyt usilne staranie się skazuje nas na porażkę. Nie każ swoim mięśniom się odprężać. Pozwol by stało się to samo.
W kolejnych odcinkach - dowiecie się więcej (bo jak się okazuje o rozciąganiu można pisać i pisać). Między innymi trochę info o naciągnięciach i naderwaniach, o tym, że rozciąganie może być szkodliwe oraz kilka przydatnych ćwiczeń z opisem
;)
czwartek, 18 października 2012
Powroty z "wakacji" bywają trudne...
No dobra - wracam! Wakacje w moim przypadku oznaczały totalny hardcore.
Ale mamy zaległości... No nic - wszystko nadrobimy ;) Z nowych projektów - mam do zaprezentowania kilka fajnych rurkowych wideo. Pracowaliśmy nad nimi... w wakacje właśnie, ale teraz można cieszyć się efektami tej pracy i pięknym montażem R5Films.
Pierwszy - na dachu wieżowca... Ale był czad! Wprawdzie szampan był dla dzieci, a my umiemy przecież doskonale bawić się na trzeźwo - ale i tak po tzw. maluchu wychyliłyśmy. I na tym się zatrzymałyśmy, bowiem wypicie dwóch lub trzech "maluchów" i robienie akrobacji na rurze (na dachu wieżowca) mogłoby się skończyć średnio :) tak czy owak nie obyło się bez małego boom, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. No więc - my sobie tam szalałyśmy i powstało z tego małe, piękne wideo oraz kilka fotek.
Oto one:
Ale mamy zaległości... No nic - wszystko nadrobimy ;) Z nowych projektów - mam do zaprezentowania kilka fajnych rurkowych wideo. Pracowaliśmy nad nimi... w wakacje właśnie, ale teraz można cieszyć się efektami tej pracy i pięknym montażem R5Films.
Pierwszy - na dachu wieżowca... Ale był czad! Wprawdzie szampan był dla dzieci, a my umiemy przecież doskonale bawić się na trzeźwo - ale i tak po tzw. maluchu wychyliłyśmy. I na tym się zatrzymałyśmy, bowiem wypicie dwóch lub trzech "maluchów" i robienie akrobacji na rurze (na dachu wieżowca) mogłoby się skończyć średnio :) tak czy owak nie obyło się bez małego boom, ale na szczęście nikomu nic się nie stało. No więc - my sobie tam szalałyśmy i powstało z tego małe, piękne wideo oraz kilka fotek.
Oto one:
wtorek, 3 lipca 2012
O ludziach wampirach i trollach trollach
"Ludzie są z gruntu dobrzy"... może problem w tym, że to grunt jest zły....
Od wielu lat zastanawia mnie - skąd się bierze ten zalew ludzkiej złośliwości, ten sączący się z każdego miejsca w ciele jad, przechodzący czasem w bijącą pianę. Znam kupę ludzi wiecznie narzekających, ale wiecie co? Wolę ich od tych złośliwców, którzy dopieprzają się do wszystkiego i do wszystkich tylko dlatego, że właśnie taki znaleźli sobie sposób na życie. Oczywiście mogę nieskończenie wiele czasu poświęcić na zastanawianie się, czy równanie kogoś z błotem przynosi komuś przyjemność, ale będę miała z tego taką korzyść, jaka wynikałaby z próby rozwiązania równania matematycznego przy pomocy gumy do żucia.
Najgorzej kiedy trafi się na takiego człowieka wampira... Pisząc człowieka wampira mam oczywiście na myśli osobę, która swoją obecnością doprowadza Cię do skrajnego zmęczenia (spijając z ciebie pozytywną energię). To ludzie niezadowoleni i mocno zakompleksieni. Nie chcą i nie potrafią cieszyć się radością innych, bo sami nigdy nie czują się wystarczająco docenieni i kochani. Pełno też ich w sieci, ale w tej wersji nazywani są już trollami. Definicja słownikowa:
Trollowanie polega na zamierzonym wpływaniu na innych użytkowników w celu ich ośmieszenia lub obrażenia (czego następstwem jest wywołanie kłótni) poprzez wysyłanie napastliwych, kontrowersyjnych, często nieprawdziwych przekazów czy też poprzez stosowanie różnego typu zabiegów erystycznych. Trollowanie jest złamaniem jednej z podstawowych zasad netykiety. Jego efektem jest dezorganizacja danego miejsca w Internecie, w którym prowadzi się dyskusję i skupienie uwagi na trollującej osobie.
I cholera jasna - najczęściej się im to udaje. Dlaczego? Bo ludzie nie potrafią przyjmować krytyki i wkurwia ich to, że ktoś ni stąd ni zowąd zaczyna uporczywie szukać powodu, by komuś przywalić. I mnie też to wkurwia! Długi czas pracowałam w Internecie i wiem, jacy ludzie potrafią być podli. Przyczepią się do wszystkiego - to pewne. A jak nie znajdą takiej rzeczy, to nawet źle postawiony przecinek stanie się dla nich punktem zaczepienia. Ja też lubię i pozwalam sobie czasem na żartobliwe złośliwości (czepiam się w myślach otyłych dzieci i ich matek, potrafię w swojej głowie zwymyślać osoby, które wjeżdżają każdego dnia windą na pierwsze piętro, mimo, że 3 razy szybciej doszliby schodami; w metrze spuszczam głowę, kiedy widzę zabójczo przystojnego i wysportowanego kolesia zapamiętale całującego odpowiednio nieładną i bardzo otyłą partnerkę z trądzikiem). Wiem - każdego człowieka wkurzają pewne zjawiska społeczne, które spotyka na swojej drodze, ale ludzie wampiry to zupełnie co innego. Oni się ze swym jadem ostentacyjnie uzewnętrzniają. Ich zamiarem jest wyrządzenie komuś przykrości i odebranie (choć na chwilę) radości życia. Oczywiście robią to na każdy możliwy sposób - tylko nie osobiście! Najczęściej kryją się pod maską pseudointeligenta, kreując się na całkiem równego gościa. Kim są naprawdę? Tego chyba nikt nie wie...
Arundati pisała, że nie można postrzegać człowieka jako zbiór jednorodnych cech - tzn. że dobry jest dobry od stóp do głów, zły jest zły do szpiku kości, cynik się nigdy nie wzrusza, stoik nie denerwuje, a hedonista nie cierpi. No właśnie - może tym trollom i wampirom najbliżej jest do cierpiących hedonistów... Nie chcę wartościować niczyich przekonań, ale trudno mi to przyjmować bez słowa komentarza. Jeden i ten sam człowiek zdolny jest do największej empatii i najgorszych okrucieństw. Jeden i ten sam człowiek potrafi szczerze kochać żonę i dzieci i równie szczerze palić Żydów w piecu. I ja jestem naiwna, bo mnie to wciąż dziwi. Trzeba odwagi, by odkrywać prawdę o sobie, i jeszcze większej, żeby ją wytrzymać. Ja uważam, że równie trudne jest odnajdywanie w sobie dystansu do świata, ludzi i problemów w taki sposób, by odróżniać, które są ważne, bo są WAŻNE, a z którymi trzeba od razu przechodzić do czasu przeszłego...
"Wyścig jest długi i na końcu ścigasz się już sam ze sobą. Zapamiętuj komplementy, które otrzymujesz; zapomnij zniewagi - jeśli ci się to uda powiedz mi jak to zrobiłeś"
Wiem, że blog jest o Pole Dance, ale czasem będą pojawiały się i takie dywagacje :)
Od wielu lat zastanawia mnie - skąd się bierze ten zalew ludzkiej złośliwości, ten sączący się z każdego miejsca w ciele jad, przechodzący czasem w bijącą pianę. Znam kupę ludzi wiecznie narzekających, ale wiecie co? Wolę ich od tych złośliwców, którzy dopieprzają się do wszystkiego i do wszystkich tylko dlatego, że właśnie taki znaleźli sobie sposób na życie. Oczywiście mogę nieskończenie wiele czasu poświęcić na zastanawianie się, czy równanie kogoś z błotem przynosi komuś przyjemność, ale będę miała z tego taką korzyść, jaka wynikałaby z próby rozwiązania równania matematycznego przy pomocy gumy do żucia.
Najgorzej kiedy trafi się na takiego człowieka wampira... Pisząc człowieka wampira mam oczywiście na myśli osobę, która swoją obecnością doprowadza Cię do skrajnego zmęczenia (spijając z ciebie pozytywną energię). To ludzie niezadowoleni i mocno zakompleksieni. Nie chcą i nie potrafią cieszyć się radością innych, bo sami nigdy nie czują się wystarczająco docenieni i kochani. Pełno też ich w sieci, ale w tej wersji nazywani są już trollami. Definicja słownikowa:
Trollowanie polega na zamierzonym wpływaniu na innych użytkowników w celu ich ośmieszenia lub obrażenia (czego następstwem jest wywołanie kłótni) poprzez wysyłanie napastliwych, kontrowersyjnych, często nieprawdziwych przekazów czy też poprzez stosowanie różnego typu zabiegów erystycznych. Trollowanie jest złamaniem jednej z podstawowych zasad netykiety. Jego efektem jest dezorganizacja danego miejsca w Internecie, w którym prowadzi się dyskusję i skupienie uwagi na trollującej osobie.
I cholera jasna - najczęściej się im to udaje. Dlaczego? Bo ludzie nie potrafią przyjmować krytyki i wkurwia ich to, że ktoś ni stąd ni zowąd zaczyna uporczywie szukać powodu, by komuś przywalić. I mnie też to wkurwia! Długi czas pracowałam w Internecie i wiem, jacy ludzie potrafią być podli. Przyczepią się do wszystkiego - to pewne. A jak nie znajdą takiej rzeczy, to nawet źle postawiony przecinek stanie się dla nich punktem zaczepienia. Ja też lubię i pozwalam sobie czasem na żartobliwe złośliwości (czepiam się w myślach otyłych dzieci i ich matek, potrafię w swojej głowie zwymyślać osoby, które wjeżdżają każdego dnia windą na pierwsze piętro, mimo, że 3 razy szybciej doszliby schodami; w metrze spuszczam głowę, kiedy widzę zabójczo przystojnego i wysportowanego kolesia zapamiętale całującego odpowiednio nieładną i bardzo otyłą partnerkę z trądzikiem). Wiem - każdego człowieka wkurzają pewne zjawiska społeczne, które spotyka na swojej drodze, ale ludzie wampiry to zupełnie co innego. Oni się ze swym jadem ostentacyjnie uzewnętrzniają. Ich zamiarem jest wyrządzenie komuś przykrości i odebranie (choć na chwilę) radości życia. Oczywiście robią to na każdy możliwy sposób - tylko nie osobiście! Najczęściej kryją się pod maską pseudointeligenta, kreując się na całkiem równego gościa. Kim są naprawdę? Tego chyba nikt nie wie...
Arundati pisała, że nie można postrzegać człowieka jako zbiór jednorodnych cech - tzn. że dobry jest dobry od stóp do głów, zły jest zły do szpiku kości, cynik się nigdy nie wzrusza, stoik nie denerwuje, a hedonista nie cierpi. No właśnie - może tym trollom i wampirom najbliżej jest do cierpiących hedonistów... Nie chcę wartościować niczyich przekonań, ale trudno mi to przyjmować bez słowa komentarza. Jeden i ten sam człowiek zdolny jest do największej empatii i najgorszych okrucieństw. Jeden i ten sam człowiek potrafi szczerze kochać żonę i dzieci i równie szczerze palić Żydów w piecu. I ja jestem naiwna, bo mnie to wciąż dziwi. Trzeba odwagi, by odkrywać prawdę o sobie, i jeszcze większej, żeby ją wytrzymać. Ja uważam, że równie trudne jest odnajdywanie w sobie dystansu do świata, ludzi i problemów w taki sposób, by odróżniać, które są ważne, bo są WAŻNE, a z którymi trzeba od razu przechodzić do czasu przeszłego...
"Wyścig jest długi i na końcu ścigasz się już sam ze sobą. Zapamiętuj komplementy, które otrzymujesz; zapomnij zniewagi - jeśli ci się to uda powiedz mi jak to zrobiłeś"
Wiem, że blog jest o Pole Dance, ale czasem będą pojawiały się i takie dywagacje :)
niedziela, 1 lipca 2012
Mental revolution
Czym jest dla ciebie Pole Dance spytałam ostatnio na wywiadzie Paulinę Holtz (tak - ona też ćwiczy!) - To moja prawdziwa, sportowa pasja - odpowiedziała. Już po pierwszych zajęciach wiedziałam, że odnalazłam swój sport.
Ja też - stwierdziłam i zaczęłam się zastanawiać, czy każdy, kto trafił na rurkę i trenuje ją zapamiętale od dłuższego czasu ma tak samo. Ja interesuję się sportem odkąd pamiętam. Były już różne zajęcia - fitness (wiadomo), jazz, samba, salsa, street dance, modern, hip - hop. Wszystko to było super, bo kocham taniec, ale nigdy nie czułam tego tak jak Pole Dance. Nic mi się nie nudzi, wciąż czuję, że muszę więcej, a im więcej chcę, tym bardziej nie mam dosyć.
Wiele mówi się o tym jak zajęcia Pole Dance wpływają na ciało, ale wciąż niewiele o tym jak wpływają na duszę. Przesadzam? Może! Ale wcale nie chcę mówić tu o odnajdywaniu w sobie kobiecości itd. Paulina słusznie zauważyła, że dla wielu babek to fajne, ale jej to nie kręci. Mnie też nie. Odkąd trenuję nie czuję się bardziej 'kobieca', ale zwyczajnie szczęśliwsza. Widzę sens tego co robię, a przekraczanie możliwości swego ciała daje więcej satysfakcji niż ktoś mógłby przypuszczać. Ile masz w sobie siły? Nie dowiesz się dopóki nie poczujesz ile waży twoje ciało. Nie chodzi o to, żeby zmagać się z materią, ale pokonywać siebie i swoje słabości!
Nie chcę degradować innych sportów, ale podnoszenia ciężarów, czy biegania na bieżni po prostu nie da się porównać do rurki. Z tym wiąże się jakaś filozofia. Trening całego ciała - TAK! Ale dochodzi do tego mała adrenalina związana z wysokością i ryzykiem upadku na głowę :) obawy przed tym jak postrzegają nasze hobby inni (większość dalej nie wie o co kaman, rurka to rurka, rurka równa się goła baba). Nie istnieje jeden uniwersalny sposób na pokonanie stereotypów, ale czy ma to wciąż takie znaczenie? Ludzie i tak będą szufladkowali. Biegasz? Super! Trenujesz akrobatykę? Też super. Ale gimnastyka na rurce... to tak, to już wzbudza niepokój :) FAK IT!
Tylko kontuzja jest mnie w stanie odciągnąć od mojej sportowej miłości!
Zdjęcia z sesji z Pauliną. Mi też udało się na chwilę wskoczyć na rurkę.
Gemini step by step.
niedziela, 10 czerwca 2012
Ból przemija
No i.... jest! Już od kilku dni, ale jakoś nie mogłam się zebrać. Pisałam o klipie z Glacą i My Riot - dzieliłam się z Wami swoimi przemyśleniami na ten temat - teraz Wy możecie podzielić się swoimi - oto teledysk do dość wymownego kawałka o tytule (chyba idealnie pasującego do rurki) - Ból przemija :)
Pole Dance niejedno ma imię!
Że niby faceci nie tańczą na rurze? Ależ tańczą! I to jeszcze jak! W tym roku Mistrzostwa Świata Pole Dance odbyły się w Hongkongu. Jako jedyny reprezentant Polski pojechał na nie Patryk Rybarski. Tuż po jego powrocie przeprowadziłam z nim wywiad. Niestety dość długo czekałam z publikacją, bo film z jego występu był wciąż i wciąż niedostępny. Ale... już jest - więc proszę! Oto jego relacja z tego wydarzenia.
Swoją drogą - Dał chłopak radę! ;)
Swoją drogą - Dał chłopak radę! ;)
Wyjście tańca na
rurze z cienia nocnych klubów staje się coraz bliższe urzeczywistnienia.
Sport? Jak najbardziej! Ale nie tylko w damskiej wersji. Rozmawiamy z
Patrykiem Rybarskim – instruktorem Pole Dance i zdobywcą II miejsca na
Mistrzostwach Świata Pole Dance w Hongkongu.
Pole Dance
kojarzy się głównie z kobietami - między innymi przez lap dance, od
którego tak bardzo chcemy się uwolnić. Mężczyźni są w tej dyscyplinie
mniej znani. Ty tańczysz od dawna. Masz na swoim koncie występy w
musicalach tj. "Metro„ czy „Koty”, grałeś w serialu „Tancerze” i
dostałeś się do YCD. Jak zaczęła się twoja przygoda z tańcem?
Jestem tancerzem
samoukiem, który w wieku 8 lat trafił na zajęcia taneczne do osiedlowego
klubu tańca. Wtedy bardzo popularne były style dyskotekowe z elementami
akrobatyki. Jako nastolatek - trafiałem z jednego klubu do drugiego.
Dostałem się do klasy artystycznej, a tam poznałem kilka osób, które
chodziły do szkółki artystycznej w Buffo. W końcu i ja tam trafiłem.
Stąd szybko dostałem się do teatru. Dwa lata tańczyłem w musicalu
„Metro” – to było w szkole średniej. Potem był musical „Koty”. Wtedy
właśnie musiałem zmienić swoją drogę edukacji na wieczorową, bo
przygotowania do „Kotów” były chyba najbardziej intensywne w historii
teatru Roma. Później wszystko rozkręciło się błyskawicznie, na przykład
serial „Tancerze”. Miałem motywację, bo gdy zaczynasz odnosić sukcesy to
masz także chęci do działania. W tanecznym świecie mężczyzn jest
zdecydowanie mniej niż kobiet. Więc być może chłopakom jest trochę
łatwiej osiągnąć sukces. A Pole Dance… to zupełnie inna historia. Nie
planowałem się tym zajmować. Trafiłem na moment, w którym mogłem zająć
się w końcu czymś innym. Skończyli się „Tancerze”, a nie planowałem
zostać we Wrocławiu, gdzie serial był kręcony. Pewnego dnia spotkałem
się z Kasią Kordzińską, która otwierała szkołę OH LALA. Zaproponowała mi
współpracę, a ja się zgodziłem i znalazłem w Pole Dance nową pasję. W
tej szkole mamy świetny zespół instruktorów. To znani i dobrzy
tancerze. Każdy jest inny, ale dzięki temu ma to wszystko niepowtarzalny
klimat.
Czym jest dla ciebie Pole Dance?
Przede wszystkim
skutecznie zastępuje mi ćwiczenia fitness i siłownię. Poza tym jest
zaspokojeniem moich potrzeb artystycznych. Brakowało mi miejsca, w
którym będę mógł tańczyć to co chcę i robić to na swój własny sposób –
tak , aby móc pokazać prawdziwego siebie. Wyjazdy na takie mistrzostwa,
jak te w Hongkongu – dają taką możliwość. Pole Dance pochłania nie tylko
mój czas, ale również bardzo konkretnie eksploatuje mnie fizycznie.
Przez wiele lat chodziłem na siłownię, ale od kiedy zająłem się Pole
Dance - zupełnie tego nie potrzebuję. Poza tym mięśnie pracują i
rozwijają się tu zupełnie inaczej. Na siłowni ćwiczysz, by zbudować
masę, a na rurze faktycznie pracujesz nad siłą i to wszechstronnie.
Ciężar twojego ciała jest – jak się okazuje ogromny.
Jak wygląda męski trening?
Faceci mają trochę
łatwiej, bo są z natury silniejsi. Niektóre elementy treningu przychodzą
im z większą łatwością. Czasem potrafią momentalnie zrobić trik, na
którym kobieta pracuje przez kilka miesięcy. Ale sam trening wygląda
tam samo. Ważna jest rozgrzewka i rozciąganie. Nauka techniki przebiega
identycznie jak w przypadku damskiego treningu. Do tego wszystkiego
potrzeba jest oczywiście dużo siły!
Opowiedz trochę o
samych Mistrzostwach w Hongkongu. Byłeś tam jedynym Polakiem. Jak to
wszystko wyglądało? Jaka była konkurencja?
Wstępnym castingiem
było wysłanie swojego nagrania z występu tanecznego – minimum 3 minuty
choreografii na dwóch rurach – jednej statycznej, drugiej obrotowej.
Startowało 16 facetów. Komisja wybrała sześciu - w tym mnie. Oprócz
męskiej kategorii, była oczywiście grupa kobieca (11 dziewczyn), duety
(5 par) oraz niepełnosprawni (dwie dziewczyny - jedna była głuchoniema, a
druga bez ręki). W grupie damskiej było naprawdę dużo bardzo dobrych
zawodniczek. Wygrała Oona Kivela, ale nie było to dla nikogo
niespodzianką. Na scenie wystąpiła również Natasha Wang, która była
według mnie fenomenalna, ale niestety nic nie wygrała. Ja zająłem drugie
miejsce w męskiej grupie w kategorii Men Pole Art i zdobyłem tytuł
Runner Up. Wygranym okazał się Alexander Wilson z Kolumbii.
Jak wyglądały twoje przygotowania? Długo pracowałeś nad choreografią?
Najwięcej pracy
wykonałem oczywiście tuż przed wyjazdem, a dokładnie 2 tygodnie przed
zawodami. Dużym problemem była dla mnie muzyka. Bo jak już masz muzykę,
wiele elementów tanecznych dobierasz bezpośrednio do niej – nie
odwrotnie. Większość trików wymyślałem słuchając swojego utworu, ale nie
będąc na sali treningowej. Próba to jedno, a jak wychodzisz na scenę –
pod wpływem adrenaliny jesteś w stanie wykonać znacznie więcej, niż na
sali, gdzie czujesz jak wszystko cię boli. Choreografię wymyślałem sam.
Na występie nie było łatwo, bo oprócz tego, co musiałem zrobić –ciągle
martwiłem się tym, żeby się nie ześlizgnąć. Mieliśmy duży kłopot z
rurkami, bo były śliskie. Nikt nie mógł się na nich utrzymać. Byłem
przerażony, ale po próbie widziałem, że każdy ma taki sam problem i
schodzi ze łzami w oczach. Organizatorka zapewniała, że po porządnej
rozgrzewce damy radę i nikt nie spadnie. Jej słowa okazały się prawdziwe
– na szczęście.
Jak oceniasz swój występ i ogólny poziom zawodników?
Wielu osobom
podobało się to co zrobiłem, bo było w tym również dużo tańca. Ale w
konsekwencji okazało się, że było go jednak trochę za dużo - kosztem
akrobatyki. Teraz już to wiem. W zawodach ważne jest to, żeby wejść na
scenę i zrobić swoje najlepiej jak się potrafi. I nie porównywać się do
innych. Mi się udało – i bardzo mnie to cieszy. Jeśli chodzi o
mężczyzn, to każdy był zupełnie inny. Na początku oglądając ich filmy –
pomyślałem, że nie mam aż takiej konkurencji, ale na miejscu, kiedy
miałem okazję przypatrzyć się ich stylistyce byłem zaskoczony tą
różnorodnością. Każdy z nich miał na siebie inny pomysł. Faktycznie
najbardziej podobał mi się występ zwycięscy.
P.S Patryk jest instruktorem w warszawskiej szkole OH LALA ;)
poniedziałek, 4 czerwca 2012
Mistrzostwa dla mistrzyń...
Za nami pierwsze oficjalne Mistrzostwa Polski Pole Dance. Odbyły się wczoraj w Skaryszewie. Nie wiem, gdzie to jest, bo nie dotarłam. A skoro nie byłam to pewnie nie powinnam się wypowiadać i wymądrzać. Ale... na szczęście to mój blog i mogę dać się ponieść ;) (Ha! Po to właśnie go stworzyłam).
Zatem - pierwsze primo: Super, że w końcu mamy własne mistrzostwa! Naprawdę super! Każdy kto trenuje, wie ile kosztuje to pracy i wysiłku i pracy i wysiłku oraz PRACY I WYSIŁKU! :) Doskonale, że nareszcie idziemy w dobrym kierunku, bo zdolnych, fajnych ludzi mamy w tej Polsce!
Drugie primo: Czemu Skaryszew? Gdzie do diabła jest Skaryszew? Czekajcie, aż sprawdzę.
(3 minuty później)
Skaryszew (dawn. Skaryszów) – miasto w woj. mazowieckim w powiecie radomskim. Położone nad rzeką Kobylanką (czy to coś komukolwiek mówi?). Historycznie w Małopolsce
Według danych z 30 czerwca 2009 miasto miało 4135 mieszkańców.
Ośrodek usługowo-mieszkaniowy, drobny przemysł.
Sprawdzam na mapie - to 118 km od Warszawy. Czemu na Boga akurat tam? Nie mówię, że musieliśmy zrobić to akurat w Wawie, ale opcja Wrocław, Poznań lub Kraków brzmi mi jakoś tak bardziej profesjonalnie. Tym bardziej, że to pierwsze. Nie chcę się czepiać, bo może chodziło o koszty. Może o znajomości i miejscówkę. Nieważne, bo wiem, że przez lokalizację nie dojechało wielu widzów, fanów, czy jak kto woli kibiców. Wielu potencjalnych chętnych na obejrzenie tego widowiska (i bez wątpienia ważnego wydarzenia) nie dojechało, bo nie wiedziało i nie chciało im się jechać do Skaryszewa?! A szkoda, bo dziewczynom tego dopingu brakowało (wiem, bo rozmawiałam).
Kolejna sprawa: Nie wiem dlaczego nie było nikogo z Krakowa. Tzn. nie jestem pewna, ale czytałam wpis Patrycji. Cytuję:
No i next piont... 23 osoby - NAPRAWDĘ? 23 osoby - po dwa układy = ponad 6 godzin i zmęczenie dziewczyn. Ale... przede wszystkim: 23 osoby (bez żadnej selekcji) oznacza prawdziwy mix przebojów. Skoro zgłosić mógł się każdy, to oznacza, że profesjonalistki mieszały się z nazwijmy to "mniej profesjonalnymi zawodniczkami". I żeby nie było - ja nie robię tu wycieczek osobistych, bo z każdej z osobna jestem dumna i gratuluje odwagi, ale skoro chcemy utrzymać jakiś tam poziom, to może róbmy jednak selekcję wstępną i zawęźmy to grono do "15"?! Albo... lepiej! Zróbmy oddzielne kategorie! Do 16:00 występują mniej doświadczone osoby (wciąż brakuje facetów), a o 17:00 zaczyna się występ "wyjadaczek". No, ale... to tylko propozycja.
I sprzęt! Wiem, że wszędzie zdarzają się 'wtopy' (nawet na najlepiej zorganizowanych imprezach), ale to naprawdę wybija z rytmu i dekoncentruje.
Żeby jednak nie było, że skoro mistrzostwa w Polsce, to ja tak typowo po polsku krytykuje... Nie! Doceniam ogromną pracę włożoną w organizację (nawet jeśli w Skaryszewie), wiem ile wymaga to czasu i stresu. Domyślam się też, ile kosztuje branie czynnego udziału w procesie dojrzewania polskiego Pole Dance i wyprowadzanie go niemal za rączkę na światowe areny. Za to szacunek się należy - i szczera piątka! Popieram, popieram i jeszcze raz popieram!
Kolejny plus: filmiki. Mistrzostwa skończyły się późno, a wszystkie filmy już rano były w sieci - SUPER!
A teraz konkrety, czyli wyniki:
1. Mistrzyni Polski Pole Dance na rok 2012 - Joanna Derybowska
2. Wicemistrzyni Polski Pole Dance na rok 2012 - Patrycja Tazbir
3. Druga Wicemistrzyni Polski na rok 2012 - Agata Jarzębowska
Joasia Derybowska jest z Warszawy, Patrycja Tazbir również. Obie znam, bo z z nimi trenowałam (trenuję). To doświadczone tancerki z prawdziwym powerem. Agaty Jarzębowksiej nie kojarzę (chyba też jest z Warszawy), ale muszę przyznać, że jej występ był naprawdę na poziomie! W ramach prywaty - trzymałam kciuki za Pati - bo to mój super mistrz! ;) ale biorąc pod uwagę, że miała ponadrywany bark i łokieć to podwójny super mega szacun!
A teraz filmy:
Pierwsze trzy to układy obowiązkowe:
Zatem - pierwsze primo: Super, że w końcu mamy własne mistrzostwa! Naprawdę super! Każdy kto trenuje, wie ile kosztuje to pracy i wysiłku i pracy i wysiłku oraz PRACY I WYSIŁKU! :) Doskonale, że nareszcie idziemy w dobrym kierunku, bo zdolnych, fajnych ludzi mamy w tej Polsce!
Drugie primo: Czemu Skaryszew? Gdzie do diabła jest Skaryszew? Czekajcie, aż sprawdzę.
(3 minuty później)
Skaryszew (dawn. Skaryszów) – miasto w woj. mazowieckim w powiecie radomskim. Położone nad rzeką Kobylanką (czy to coś komukolwiek mówi?). Historycznie w Małopolsce
Według danych z 30 czerwca 2009 miasto miało 4135 mieszkańców.
Ośrodek usługowo-mieszkaniowy, drobny przemysł.
Sprawdzam na mapie - to 118 km od Warszawy. Czemu na Boga akurat tam? Nie mówię, że musieliśmy zrobić to akurat w Wawie, ale opcja Wrocław, Poznań lub Kraków brzmi mi jakoś tak bardziej profesjonalnie. Tym bardziej, że to pierwsze. Nie chcę się czepiać, bo może chodziło o koszty. Może o znajomości i miejscówkę. Nieważne, bo wiem, że przez lokalizację nie dojechało wielu widzów, fanów, czy jak kto woli kibiców. Wielu potencjalnych chętnych na obejrzenie tego widowiska (i bez wątpienia ważnego wydarzenia) nie dojechało, bo nie wiedziało i nie chciało im się jechać do Skaryszewa?! A szkoda, bo dziewczynom tego dopingu brakowało (wiem, bo rozmawiałam).
Kolejna sprawa: Nie wiem dlaczego nie było nikogo z Krakowa. Tzn. nie jestem pewna, ale czytałam wpis Patrycji. Cytuję:
"Również gratuluję:) I chciałabym, żeby na następnych mistrzostwach pojawił się Kraków. Mam tylko nadzieję, że kolejne zawody nie odbędą się na imprezie dla facetów (do tej pory było już 2 razy Man's Day, 2 razy MMA i teraz AUTO MOTO), bo to jest główny czynnik, który nas tu zniechęca do wzięcia udziału. Wszystkie wiemy ile ten SPORT wymaga pracy i wysiłku:) I to od nas zależy czy będziemy "atrakcją", czy wydarzeniem sportowym. Mam nadzieję, że do zobaczenia za rok:)Z jednej strony muszę dziewczynie przyklasnąć. Więcej wydarzeń skupionych na sporcie - mniej atrakcji dla Panów! Tzn. Wiadomo - kijem Wisły nie zawrócimy (co widać najlepiej po klipie, w którym wzięłam udział), ale starajmy się bardziej! Z drugiej strony - co mistrzostwa miały wspólnego z męskimi imprezami? Kraków! Nie dajcie się tak łatwo wymiksować - wiem, że macie tam silną ekipę! Do roboty! ;)
No i next piont... 23 osoby - NAPRAWDĘ? 23 osoby - po dwa układy = ponad 6 godzin i zmęczenie dziewczyn. Ale... przede wszystkim: 23 osoby (bez żadnej selekcji) oznacza prawdziwy mix przebojów. Skoro zgłosić mógł się każdy, to oznacza, że profesjonalistki mieszały się z nazwijmy to "mniej profesjonalnymi zawodniczkami". I żeby nie było - ja nie robię tu wycieczek osobistych, bo z każdej z osobna jestem dumna i gratuluje odwagi, ale skoro chcemy utrzymać jakiś tam poziom, to może róbmy jednak selekcję wstępną i zawęźmy to grono do "15"?! Albo... lepiej! Zróbmy oddzielne kategorie! Do 16:00 występują mniej doświadczone osoby (wciąż brakuje facetów), a o 17:00 zaczyna się występ "wyjadaczek". No, ale... to tylko propozycja.
I sprzęt! Wiem, że wszędzie zdarzają się 'wtopy' (nawet na najlepiej zorganizowanych imprezach), ale to naprawdę wybija z rytmu i dekoncentruje.
Żeby jednak nie było, że skoro mistrzostwa w Polsce, to ja tak typowo po polsku krytykuje... Nie! Doceniam ogromną pracę włożoną w organizację (nawet jeśli w Skaryszewie), wiem ile wymaga to czasu i stresu. Domyślam się też, ile kosztuje branie czynnego udziału w procesie dojrzewania polskiego Pole Dance i wyprowadzanie go niemal za rączkę na światowe areny. Za to szacunek się należy - i szczera piątka! Popieram, popieram i jeszcze raz popieram!
Kolejny plus: filmiki. Mistrzostwa skończyły się późno, a wszystkie filmy już rano były w sieci - SUPER!
A teraz konkrety, czyli wyniki:
1. Mistrzyni Polski Pole Dance na rok 2012 - Joanna Derybowska
2. Wicemistrzyni Polski Pole Dance na rok 2012 - Patrycja Tazbir
3. Druga Wicemistrzyni Polski na rok 2012 - Agata Jarzębowska
Joasia Derybowska jest z Warszawy, Patrycja Tazbir również. Obie znam, bo z z nimi trenowałam (trenuję). To doświadczone tancerki z prawdziwym powerem. Agaty Jarzębowksiej nie kojarzę (chyba też jest z Warszawy), ale muszę przyznać, że jej występ był naprawdę na poziomie! W ramach prywaty - trzymałam kciuki za Pati - bo to mój super mistrz! ;) ale biorąc pod uwagę, że miała ponadrywany bark i łokieć to podwójny super mega szacun!
A teraz filmy:
Pierwsze trzy to układy obowiązkowe:
niedziela, 3 czerwca 2012
Wejście przez bark - nauka!
Dacie radę!
Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia
Czym jest dla mnie Pole Dance? Czymś, co nie mieści się w ramach zwykłej aktywności sportowej czy hobby. Nie chce wypisywać frazesów, ale to coś znacznie więcej. Dokładnie pamiętam swoje pierwsze zajęcia. Właśnie otworzyli nową szkołę - OH LALA. Poleciła mi ją moja koleżanka - tancerka. To była miłość od pierwszego wskoczenia. Nie wiedziałam czego się spodziewać po tego typu zajęciach, bo (wówczas) podobnie jak większości populacji na świecie, rurka kojarzyła mi się z nocnymi klubami. Po kilku pierwszych minutach nie miałam złudzeń - to zupełnie inna sprawa. Różniły się ruchy. Co tu dużo gadać - najbardziej różniła się sama filozofia - to chyba ona ma tu największe znaczenie. Rurka staje się sportowym atrybutem podobnym do szarfy lub innego akrobatycznego gadżetu. Akrobatycznego - bo Pole Dance w największej mierze jest związany z gimnastyką sportową. Znajdziesz tu wiele elementów typowo tanecznych, ale sam trening to próba sił. Musisz mieć ich sporo. Siła jest kobietą (lub jak kto woli: kobieta jest siłą) ;) Całkiem dosłownie! Ale po co ja to wszystko piszę? Dziś mija prawie 2 lata od mojego "pierwszego razu", a Pole Dance zdążył stać się moją prawdziwą pasją. Staram się propagować ten styl i przedstawiać go takim, jaki jest naprawdę. Tyle, że mój punkt widzenia to jedna sprawa, a to jak widzą to inni to druga sprawa. Jakiś czas temu właścicielki OH LALA wydelegowały mnie do wzięcia udziału w klipie zespołu My Riot. Tytuł kawałka dość wymowny: "Ból przemija".
- Pokażesz parę trików na rurze. Ma być po naszemu, na sportowo - usłyszałam. Przyznaję: Na początku miałam duże opory. W końcu na co dzień pracuję w poważnej redakcji. No ale: Po pierwsze, ciekawe doświadczenie, po drugie, okazja do przedstawienia tańca na rurze w sportowy sposób. Pojechałam.
Zdjęcia trochę się przeciągały w czasie, ale w końcu z dużym poślizgiem zaczęliśmy. Pierwszą część kręciliśmy w starej farbiarni (miejscówka - Wypizdów mały) :) Nieważne, bo mocno industrialny klimat pasował idealnie do tego co chciałam pokazać! Stage rozłożony, rozgrzewam się i idę. Oprócz niewielu elementów na dole - przy rurze (taki był mniej więcej początek choreografii) starałam się pokazać jak najwięcej właściwych trików na górze. Potem dograliśmy elementy mojej rozgrzewki w dresie (Hurra! Jest kolejny wątek sportowy). W trakcie dowiaduje się, że mój epizod nie jest takim do końca epizodem, bo gram dziewczynę, w której "Glaca" się zakochuje i przez którą postanawia się zabić (!!). W związku z tym nagrywamy moje kwestie aktorskie, a aktorka ze mnie niekiepska :P (ze spalonego teatru chyba). Udało się. I to podobno całkiem nieźle. Zbieramy sprzęt i jedziemy do Łodzi. Przystanek - klub Elektrownia. Wcale mi się ten pomysł nie podoba. Klub? Przecież to przeciwieństwo tego, co ja robię! W efekcie słyszę, że klub jest pusty (co ma być wymowne, bo nie ma barmana, lejącego się strugami alkoholu, ani patrzących i śliniących się facetów. Jestem sama i robię performance) i że najbardziej liczy się i tak to, co pokażę. - No dobra, myślę sobie, muszę po prostu wejść w rolę. Zrobiłam tyle, na ile w tym momencie starczyło mi sił (moje uda były juz jednym wielkim siniakiem - to w końcu parę godzin zdjęć). Skończyliśmy około 2 w nocy. Ekipa odwiozła mnie do Warszawy, gdzie też mogłam w końcu położyć się i umrzeć. Kiedy zaczęli to wszystko montować, dostałam message, że jest super. Pojawiły się foty, które oglądałam z duszą na ramieniu... Uff - wyszły całkiem spoko. Potem teaser klipu i znów miła niespodzianka.
Wczoraj Glaca zaprosił mnie na koncert "My Riot". Chlopacy grali na Ursynaliach. Pojechałam tam ze swoją przyjaciółką. Najpierw obejrzałyśmy koncerta ze sceny (VIP!) :) Była nawet mała dedykacja dla mnie. Po koncercie - mogłyśmy obejrzeć przedpremierowy pokaz klipu. Pierwsza reakcja? Trochę mnie zatkało. Dużo mnie tam. Naprawdę ładnie zmontowany klip. Tylko... jedno ALE... gdzie się podziały wszystkie moje najtrudniejsze triki? Bo to, co jest w materiale to głownie te bardziej zmysłowe elementy. Wprawdzie niewyuzdane. Wręcz ładne. Ale... Czuję niedosyt, bo inaczej to sobie wyobrażałam. Dziś jednak, po dłuższym namyśle stwierdzam, że chyba trochę za wiele wymagam i że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Nie każdy musi przecież postrzegać Pole Dance dokładnie w takich samych kategoriach jak ja. Ekipa pokazała mnie przepięknie - oni widzieli w Pole Dance po prostu więcej kobiecości... Tego potrzebowali w klipie. Pole Dance to Pole Dance, a odgrywanie roli na potrzeby klipu to jednak trochę inna sprawa.
Ponownie otwieram swój umysł i oddycham głęboko. I tak nie przekonam wszystkich! Część osób uzna to, czym się zajmuję za sport, może za sztukę, którą można się zachwycać lub za sposób na prezentację kobiecego piękna. Chwała im za to. Ale dla pozostałych (niezależnie od wkładanych w to starań), najpewniej będę striptizerką - i ku*wą przy okazji :D
"No pewnie, bo po co by wyrywał?! To złodziej! - I pijak! bo każdy pijak to złodziej!!! - Od tego jest ścierka, żeby była brudna". :D
Wiem, co robię i jestem z tego dumna! Amen!
Pozdrawiam gorąco całą ekipę My Riot - w szczególności Glacę!
Dziękuję za super współpracę!
(p.s olewam interpunkcję - nigdy tego należycie nie ogarnę) ;)
http://www.youtube.com/watch?v=iTmm51fC-t0
- Pokażesz parę trików na rurze. Ma być po naszemu, na sportowo - usłyszałam. Przyznaję: Na początku miałam duże opory. W końcu na co dzień pracuję w poważnej redakcji. No ale: Po pierwsze, ciekawe doświadczenie, po drugie, okazja do przedstawienia tańca na rurze w sportowy sposób. Pojechałam.
Zdjęcia trochę się przeciągały w czasie, ale w końcu z dużym poślizgiem zaczęliśmy. Pierwszą część kręciliśmy w starej farbiarni (miejscówka - Wypizdów mały) :) Nieważne, bo mocno industrialny klimat pasował idealnie do tego co chciałam pokazać! Stage rozłożony, rozgrzewam się i idę. Oprócz niewielu elementów na dole - przy rurze (taki był mniej więcej początek choreografii) starałam się pokazać jak najwięcej właściwych trików na górze. Potem dograliśmy elementy mojej rozgrzewki w dresie (Hurra! Jest kolejny wątek sportowy). W trakcie dowiaduje się, że mój epizod nie jest takim do końca epizodem, bo gram dziewczynę, w której "Glaca" się zakochuje i przez którą postanawia się zabić (!!). W związku z tym nagrywamy moje kwestie aktorskie, a aktorka ze mnie niekiepska :P (ze spalonego teatru chyba). Udało się. I to podobno całkiem nieźle. Zbieramy sprzęt i jedziemy do Łodzi. Przystanek - klub Elektrownia. Wcale mi się ten pomysł nie podoba. Klub? Przecież to przeciwieństwo tego, co ja robię! W efekcie słyszę, że klub jest pusty (co ma być wymowne, bo nie ma barmana, lejącego się strugami alkoholu, ani patrzących i śliniących się facetów. Jestem sama i robię performance) i że najbardziej liczy się i tak to, co pokażę. - No dobra, myślę sobie, muszę po prostu wejść w rolę. Zrobiłam tyle, na ile w tym momencie starczyło mi sił (moje uda były juz jednym wielkim siniakiem - to w końcu parę godzin zdjęć). Skończyliśmy około 2 w nocy. Ekipa odwiozła mnie do Warszawy, gdzie też mogłam w końcu położyć się i umrzeć. Kiedy zaczęli to wszystko montować, dostałam message, że jest super. Pojawiły się foty, które oglądałam z duszą na ramieniu... Uff - wyszły całkiem spoko. Potem teaser klipu i znów miła niespodzianka.
Wczoraj Glaca zaprosił mnie na koncert "My Riot". Chlopacy grali na Ursynaliach. Pojechałam tam ze swoją przyjaciółką. Najpierw obejrzałyśmy koncerta ze sceny (VIP!) :) Była nawet mała dedykacja dla mnie. Po koncercie - mogłyśmy obejrzeć przedpremierowy pokaz klipu. Pierwsza reakcja? Trochę mnie zatkało. Dużo mnie tam. Naprawdę ładnie zmontowany klip. Tylko... jedno ALE... gdzie się podziały wszystkie moje najtrudniejsze triki? Bo to, co jest w materiale to głownie te bardziej zmysłowe elementy. Wprawdzie niewyuzdane. Wręcz ładne. Ale... Czuję niedosyt, bo inaczej to sobie wyobrażałam. Dziś jednak, po dłuższym namyśle stwierdzam, że chyba trochę za wiele wymagam i że punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia. Nie każdy musi przecież postrzegać Pole Dance dokładnie w takich samych kategoriach jak ja. Ekipa pokazała mnie przepięknie - oni widzieli w Pole Dance po prostu więcej kobiecości... Tego potrzebowali w klipie. Pole Dance to Pole Dance, a odgrywanie roli na potrzeby klipu to jednak trochę inna sprawa.
Ponownie otwieram swój umysł i oddycham głęboko. I tak nie przekonam wszystkich! Część osób uzna to, czym się zajmuję za sport, może za sztukę, którą można się zachwycać lub za sposób na prezentację kobiecego piękna. Chwała im za to. Ale dla pozostałych (niezależnie od wkładanych w to starań), najpewniej będę striptizerką - i ku*wą przy okazji :D
"No pewnie, bo po co by wyrywał?! To złodziej! - I pijak! bo każdy pijak to złodziej!!
Pozdrawiam gorąco całą ekipę My Riot - w szczególności Glacę!
Dziękuję za super współpracę!
(p.s olewam interpunkcję - nigdy tego należycie nie ogarnę) ;)
wtorek, 29 maja 2012
Pierwsze koty za płoty (a miało nie być o kotach) :)
Z zawodu jestem dziennikarzem. Piszę dużo (nawet bardzo dużo), ale nigdy w życiu nie pisałam bloga. Po pierwsze jakoś nie mogłam się zebrać, po drugie nie miałam czasu. Najwyższa pora to zmienić. Muszę mieć swoje własne miejsce w sieci na niczym nieskrępowaną działalność propagandową :) i to nie byle jaką! Tych z Was, którzy o Pole Dance nie słyszeli - będę się starała skutecznie zarażać. Tych, którzy mylą go z Lap Dance - będę wyprowadzać z błędu i uświadamiać. A tych, którzy już go kochają - wspierać! Niech moc i siła będą z Wami ;)
Sezon blogowy uznaję za otwarty!
Życie jest za krótkie - dziel się swoją pasją!
Sezon blogowy uznaję za otwarty!
Życie jest za krótkie - dziel się swoją pasją!
Subskrybuj:
Posty (Atom)