Swoją drogą - Dał chłopak radę! ;)
Wyjście tańca na
rurze z cienia nocnych klubów staje się coraz bliższe urzeczywistnienia.
Sport? Jak najbardziej! Ale nie tylko w damskiej wersji. Rozmawiamy z
Patrykiem Rybarskim – instruktorem Pole Dance i zdobywcą II miejsca na
Mistrzostwach Świata Pole Dance w Hongkongu.
Pole Dance
kojarzy się głównie z kobietami - między innymi przez lap dance, od
którego tak bardzo chcemy się uwolnić. Mężczyźni są w tej dyscyplinie
mniej znani. Ty tańczysz od dawna. Masz na swoim koncie występy w
musicalach tj. "Metro„ czy „Koty”, grałeś w serialu „Tancerze” i
dostałeś się do YCD. Jak zaczęła się twoja przygoda z tańcem?
Jestem tancerzem
samoukiem, który w wieku 8 lat trafił na zajęcia taneczne do osiedlowego
klubu tańca. Wtedy bardzo popularne były style dyskotekowe z elementami
akrobatyki. Jako nastolatek - trafiałem z jednego klubu do drugiego.
Dostałem się do klasy artystycznej, a tam poznałem kilka osób, które
chodziły do szkółki artystycznej w Buffo. W końcu i ja tam trafiłem.
Stąd szybko dostałem się do teatru. Dwa lata tańczyłem w musicalu
„Metro” – to było w szkole średniej. Potem był musical „Koty”. Wtedy
właśnie musiałem zmienić swoją drogę edukacji na wieczorową, bo
przygotowania do „Kotów” były chyba najbardziej intensywne w historii
teatru Roma. Później wszystko rozkręciło się błyskawicznie, na przykład
serial „Tancerze”. Miałem motywację, bo gdy zaczynasz odnosić sukcesy to
masz także chęci do działania. W tanecznym świecie mężczyzn jest
zdecydowanie mniej niż kobiet. Więc być może chłopakom jest trochę
łatwiej osiągnąć sukces. A Pole Dance… to zupełnie inna historia. Nie
planowałem się tym zajmować. Trafiłem na moment, w którym mogłem zająć
się w końcu czymś innym. Skończyli się „Tancerze”, a nie planowałem
zostać we Wrocławiu, gdzie serial był kręcony. Pewnego dnia spotkałem
się z Kasią Kordzińską, która otwierała szkołę OH LALA. Zaproponowała mi
współpracę, a ja się zgodziłem i znalazłem w Pole Dance nową pasję. W
tej szkole mamy świetny zespół instruktorów. To znani i dobrzy
tancerze. Każdy jest inny, ale dzięki temu ma to wszystko niepowtarzalny
klimat.
Czym jest dla ciebie Pole Dance?
Przede wszystkim
skutecznie zastępuje mi ćwiczenia fitness i siłownię. Poza tym jest
zaspokojeniem moich potrzeb artystycznych. Brakowało mi miejsca, w
którym będę mógł tańczyć to co chcę i robić to na swój własny sposób –
tak , aby móc pokazać prawdziwego siebie. Wyjazdy na takie mistrzostwa,
jak te w Hongkongu – dają taką możliwość. Pole Dance pochłania nie tylko
mój czas, ale również bardzo konkretnie eksploatuje mnie fizycznie.
Przez wiele lat chodziłem na siłownię, ale od kiedy zająłem się Pole
Dance - zupełnie tego nie potrzebuję. Poza tym mięśnie pracują i
rozwijają się tu zupełnie inaczej. Na siłowni ćwiczysz, by zbudować
masę, a na rurze faktycznie pracujesz nad siłą i to wszechstronnie.
Ciężar twojego ciała jest – jak się okazuje ogromny.
Jak wygląda męski trening?
Faceci mają trochę
łatwiej, bo są z natury silniejsi. Niektóre elementy treningu przychodzą
im z większą łatwością. Czasem potrafią momentalnie zrobić trik, na
którym kobieta pracuje przez kilka miesięcy. Ale sam trening wygląda
tam samo. Ważna jest rozgrzewka i rozciąganie. Nauka techniki przebiega
identycznie jak w przypadku damskiego treningu. Do tego wszystkiego
potrzeba jest oczywiście dużo siły!
Opowiedz trochę o
samych Mistrzostwach w Hongkongu. Byłeś tam jedynym Polakiem. Jak to
wszystko wyglądało? Jaka była konkurencja?
Wstępnym castingiem
było wysłanie swojego nagrania z występu tanecznego – minimum 3 minuty
choreografii na dwóch rurach – jednej statycznej, drugiej obrotowej.
Startowało 16 facetów. Komisja wybrała sześciu - w tym mnie. Oprócz
męskiej kategorii, była oczywiście grupa kobieca (11 dziewczyn), duety
(5 par) oraz niepełnosprawni (dwie dziewczyny - jedna była głuchoniema, a
druga bez ręki). W grupie damskiej było naprawdę dużo bardzo dobrych
zawodniczek. Wygrała Oona Kivela, ale nie było to dla nikogo
niespodzianką. Na scenie wystąpiła również Natasha Wang, która była
według mnie fenomenalna, ale niestety nic nie wygrała. Ja zająłem drugie
miejsce w męskiej grupie w kategorii Men Pole Art i zdobyłem tytuł
Runner Up. Wygranym okazał się Alexander Wilson z Kolumbii.
Jak wyglądały twoje przygotowania? Długo pracowałeś nad choreografią?
Najwięcej pracy
wykonałem oczywiście tuż przed wyjazdem, a dokładnie 2 tygodnie przed
zawodami. Dużym problemem była dla mnie muzyka. Bo jak już masz muzykę,
wiele elementów tanecznych dobierasz bezpośrednio do niej – nie
odwrotnie. Większość trików wymyślałem słuchając swojego utworu, ale nie
będąc na sali treningowej. Próba to jedno, a jak wychodzisz na scenę –
pod wpływem adrenaliny jesteś w stanie wykonać znacznie więcej, niż na
sali, gdzie czujesz jak wszystko cię boli. Choreografię wymyślałem sam.
Na występie nie było łatwo, bo oprócz tego, co musiałem zrobić –ciągle
martwiłem się tym, żeby się nie ześlizgnąć. Mieliśmy duży kłopot z
rurkami, bo były śliskie. Nikt nie mógł się na nich utrzymać. Byłem
przerażony, ale po próbie widziałem, że każdy ma taki sam problem i
schodzi ze łzami w oczach. Organizatorka zapewniała, że po porządnej
rozgrzewce damy radę i nikt nie spadnie. Jej słowa okazały się prawdziwe
– na szczęście.
Jak oceniasz swój występ i ogólny poziom zawodników?
Wielu osobom
podobało się to co zrobiłem, bo było w tym również dużo tańca. Ale w
konsekwencji okazało się, że było go jednak trochę za dużo - kosztem
akrobatyki. Teraz już to wiem. W zawodach ważne jest to, żeby wejść na
scenę i zrobić swoje najlepiej jak się potrafi. I nie porównywać się do
innych. Mi się udało – i bardzo mnie to cieszy. Jeśli chodzi o
mężczyzn, to każdy był zupełnie inny. Na początku oglądając ich filmy –
pomyślałem, że nie mam aż takiej konkurencji, ale na miejscu, kiedy
miałem okazję przypatrzyć się ich stylistyce byłem zaskoczony tą
różnorodnością. Każdy z nich miał na siebie inny pomysł. Faktycznie
najbardziej podobał mi się występ zwycięscy.
P.S Patryk jest instruktorem w warszawskiej szkole OH LALA ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz