Jakiś czas temu robiłam o tym duży materiał do miesięcznika Happy. O tym - czyli o powietrznych akrobacjach. Dorwałam wtedy Magdalenę Sztencel, która jako jedna z nielicznych osób w Warszawie zajmuje się tym tematem (swoją drogę trochę szok, że tak mało jest miejsc w stolicy, gdzie można się uczyć tej pięknej dyscypliny).
Losowo wybrany filmik poniżej:
Wybrałam się do Magdaleny na krótką pogawędkę o szarfach - musiałam się dowiedzieć z czym to się je. Sama nie spróbowałam, bo miałam wtedy kontuzję. Opisałam więc w materiale to, co zobaczyłam i to co mi przekazała Magdalena. I tak dowiedziałam się, że najważniejsze, przynajmniej na początku jest: budowanie siły, wzmacnianie mięśni (także tych wewnętrznych - odpowiedzialnych za równowagę), praca nóg przy wchodzeniu na szarfę (itd.)
No wiadomo - pomyślałam, czyli wszystko to, co robi się na rurce.

Są jednak znaczne różnice! O tym zaraz.
Obserwując Magdę (Magdalenę - dla mnie to wciąż to samo imię :) ) nie wyglądało to na trudne zadanie. Szybko i sprawnie radziła sobie z tą wdzięczną materią, choć od razu wiedziałam, że umiejętne zaplątywanie się w szarfę z pewnością nie należy do najłatwiejszych.
Tak czy owak - napisałam artykuł, po czym o sprawie zapomniałam. Aż do momentu, w którym poznałam Anię Filipowską (zdj. niżej)


Kiedy zobaczyłam ją na szarfie - zwariowałam! W dodatku było to mniej więcej w tym czasie, w którym Ania brała udział w programie "Mam Talent". Kochana Ania zabrała mnie na trening, na którym przekonałam się co oznacza "robota z szarfą" :D Oczywiście do tematu podeszłam na 'cfaniaka'. Po takim czasie z rurką - żadna szarfa nie była mi straszna. Ehe... Jasne! Przy pierwszym wejściu zmieniłam swoje podejście! Mimo, że to również jest akrobatyka - pierwszą i najważniejszą różnicą jest to, że o ile w pole dance to Ty musisz się dostosować do rurki (która najspokojniej w świecie stoi w jednym miejscu), o tyle szarfę musisz dostosować do ciała. To naprawdę robi różnicę. Rurka przynajmniej jest stabilna kiedy na nią wchodzisz, a ten materiał przecież cały czas się huśta. No i trzeba go okiełznać. Po kilku próbach (wcale nie łatwych) wreszcie wlazłam na górę. Oczywiście na nic zdały się rady Ani - która krzyczała, żebym używała nóg przy wchodzeniu. Z uporem maniaka dźwigałam się na rękach, które po chwili... prawie mi odpadły :D
Nie poddałam się jednak i po godzinie nauczyłam się pierwszych trików ;) Okazuje się, że są to całkiem podobne figury do pole dance (przynajmniej niektóre), aczkolwiek nie powiem - wykonanie ich jest toootalnieee różne. Drugą różnicą jest to, że o ile w pole dance im mniej ubrań masz na sobie - tym lepszą masz przyczepność, o tyle w szarfach musisz być zakryta. Odpowiedni strój to taki, który zakrywa brzuch i co ważniejsze nogi (już teraz wiem dlaczego). Owinięty wokół ciała materiał naprawdę mocno ściska skórę i przy zmianie ruchów lub szybszych spadkach po prostu parzy skórę (nie mówię tu nawet o siniakach - miałam ich po treningu więcej niż po rurce).
Oczywiście moja jednorazowa przygoda z szarfą nie daje mi prawa do tego, by się wymądrzać, ale... Bardzo mi się ta szarfa spodobała i uważam, że stanowi przepiękną dyscyplinę - może nawet (prawie) tak piękną jak pole dance ;) Niestety, o ile szkół pole dance powstaje u nas tyle co grzybów po deszczu, to o tańcu na szarfach w Polsce słyszy się mało... A szkoda, bo uważam, że obie historie wspaniale się uzupełniają! Pewnie sporym utrudnieniem jest miejsce. Szarfy muszą być zawieszone (przynajmniej powinny) kilka metrów nad ziemią. Poza tym nie nastała chyba jeszcze "moda" na "silki". We Wrocławiu jest profesjonalna miejscówka, gdzie można się uczyć akrobatyki (w przeróżnych formach), ale reszta Polski... no cóż trochę odstaje niestety. Wiem, że w Wawie zajęcia prowadzi Magda(lena) oraz Freeart Fusion. Ja z pewnością skoczę na trenio jeszcze nie raz do Katowic! Jak się uczyć to od najlepszych ;)
